Pisanie wymówek o tym, że w kwietniu to ja życia nie mam jest na a miejscu, bo powszechnie wiadomo, że mieszkam w internecie. Kilkutygodniowy zastój był nieplanowany, ale spokojnie, wszystko jest pod kontrolą. W końcu także ogarnęłam bajzel literówek w poprzednich czelendżach (ale jak ktoś coś jeszcze zauważy, to bardzo miło byłoby powiedzieć, a ja w zamian wkleję super duper gifka z tumblra w ramach podziękowań!). Tymczasem dzięki za cierpliwość i witam nowych czytelników oraz podróżnych, z poprzednich wpisów (to co, że ci drudzy się nie dowiedzą o moich pozdrowieniach, ciii…)!
Day 64: A song you wish you could play on an instrument
Wiem, ze jestem monotonna i już nie raz pisałam o moim zamiłowaniu do strunowych instrumentów oraz żalu, jaki czuję brakiem posiadania talentu muzycznego. Jak ja bym bardzo chciała zagrać tę piosenkę, którą mają w dorobku Two Steps From Hell. Tak przy okazji, to jeśli ktoś lubi muzykę filmową, to polecam zapoznać się z ich twórczością, bo są warci tego (nawet skromnie i konspiracyjnym szeptem zdradzę wam, że pisze do ich utworów swoje opcio).
Don't Let Me Be Misunderstood tego jestem pewna. I już ogólnie nie zależałoby mi (nie tylko dlatego, że byłabym martwa, NOALE), czy byłoby to wykonanie Niny Simon, czy też Lany Del Rey. Powiem szczerze, że najpierw słyszałam cover Lany i do niego jestem o tę setną część procenta za jej aranżacją, ale to prawo pierwszości; to niezależne ode mnie.
Uwielbiam Aladyna i to jedna z moich ulubionych bajek z dzieciństwa (z równym umiłowaniem wspominam też Pocahontas i Mulan). Dlatego też Arabian Night musi się tu pojawić. Ale również ta wersja jest świetna! Bardziej pod względem wiekowym (wątpię, czy będąc pięcioletnim brzdącem, spodobałoby mi się to wykonanie), ale sądzę, że jest to warte polecenia.
She eyes me like a pisces when I am weak
Day 68: A Queen song.
Z mojego winyla uwielbiam Flash. I to chyba się nigdy nie zmieni. Śpiewu jako takiego tam nie ma, ale przysięgam, ze te chórki mnie urzekły. Owszem, mogłaby tu dać Bicycle Race, jak zamierzałam na początku, ale sądzę, że ten utwór wcale gorszy nie jest. Poza tym to i tak jak bycie pomiędzy młotkiem a kowadłem, jeśli chodzi o wybór utworu Queen.
Special Needs jest bardzo zmysłowy i według mnie bardzo seksowny, ale w taki delikatny, a także mało inwazyjny sposób – czyli tak, jak lubię najbardziej. W dodatku, jest to Placebo, a zestawienie bez nich, to zestawienie stracone!
Placebo kolejny raz pod rząd, ale co ja poradzę, że Nancy Boy często śpiewam (i nawet promili nie trzeba). Próbuję też oddać podobną skalę dźwiękową, jaką Brian posiadał w tym okresie, jednak wciąć ciężko mi wydawać dźwięki na częstotliwości delfina.
Bló, where are you? Wiem, że internety głębokie, ale wypłyń proszę. I daj jakoś znać o swoim wypłynięciu, bo mnie mogło gdzieś znieść po drodze.
OdpowiedzUsuńZnalazłam ten blog przez przypadek, ale głębia Bló mnie tak wciągnęła, że się już nie wyciągnę~
OdpowiedzUsuń